Włoska przygoda – część IV

O tym jak dostać się do Bari napisałam już w poprzednim wpisie . Znajdziecie tam kilka informacji o cenach lotów, możliwościach dotarcia do hotelu po wylądowaniu, a także krótkie wskazówki dotyczące zakwaterowania. Teraz czas na kwintesencję, a więc na materiał o tym, co warto zobaczyć i gdzie zjeść w tym urokliwym miasteczku.
Wieczorne spacerki
Zwiedzanie stolicy Apulli zostawiłyśmy sobie celowo na ostatni dzień naszej wycieczki, ponieważ czekał nas nocny wylot i nie chciałyśmy oddalać się od lotniska. Nuda do samego wieczora nie wchodziła oczywiście w rachubę. Po Bari poruszałyśmy się już sprawnie, ponieważ nasze poprzednie wycieczki (Polignano a Mare, Monopoli i Alberobello) wieńczyłyśmy późnymi spacerami po mieście. Zgodnie z informacjami znalezionymi na różnych stronach poświęconych tej części Włoch, omijałyśmy miejsca, w których gromadziła się zbyt duża liczba imigrantów w bliżej nieokreślonych celach. Do takich obszarów zaliczyć można np. okolice dworca głównego. Cóż… nie chciałabym, żeby to, co napisałam miało jakiś ksenofobiczny wydźwięk, dlatego uzupełnię – ledwo widoczna grupa mężczyzn w krzakach o godzinie 21 lub później zawsze będzie budzić mój niepokój, niezależnie czy w obcym, czy w ojczystym kraju. Poza tym małym ‘ale’ nie ma się czego obawiać. Bari żyje również, a może przede wszystkim, nocą i wszędzie jest mnóstwo ludzi.
Gelato Al Cioccolato
Pierwszego wieczora udałyśmy się po prostu na lody. Po wyeksploatowaniu siebie w Polignano a Mare, nie miałyśmy sił na więcej atrakcji. Włoskie gelato wszędzie smakowało wyśmienicie, choć ostatniego dnia naszej podróży znalazłyśmy swojego faworyta w tej dziedzinie. Nazwa lodziarni, w której zakupiłyśmy te pyszności, to Bacio di Latte Stazione. Bardzo rzadko coś jest tak dobre, że aż boję się końca konsumpcji, ale to był ten moment. Ach… Mogłabym tam wrócić tylko po to, aby zamówić sobie jedną łopatkę truskawkowych…
W stronę morza
Nie mogę dać gotowej wskazówki w jaki sposób rozpocząć zwiedzanie Bari, ponieważ wydaje mi się, że jest to zależne od tego, gdzie zlokalizowany jest hotel, w którym zdecydowaliśmy się na zakwaterowanie. Mogę jednak przedstawić trasę, którą poruszałyśmy się wraz z przyjaciółką, aby zobaczyć najciekawsze atrakcje tego miejsca.
My zatrzymałyśmy się w „ekskluzywnym” hotelu Guest House Stazione Centrale. Z uwagi na fakt, że była to podróż typu low-cost, najważniejszy aspekt stanowiła dla nas cena, a nie jakość. 12,5 euro za nocleg ze śniadaniem dla jednej osoby – czego chcieć więcej?
Zwiedzanie Bari rozpoczynałyśmy zawsze od skierowania się w stronę dworca, czyli Bari Centrale. Dojście zajmowało nam 5 minut, a warto było przejść obok, choćby z uwagi na mieszczący się przy stacji SPAR, w którym nierzadko zaopatrywałyśmy się w większe bądź mniejsze przekąski na drogę. Stojąc w opisywanym miejscu widzimy – oprócz budynku dworca – plac Aldo Moro, na którym znajduje się całkiem zgrabniutka fontanna i kilka palemek.
Kierując się w stronę McDonald’s, traficie na ulicę Sparano da Bari. Na samym jej początku, naprzeciwko wspomnianej restauracji, zobaczycie lodziarnię, o której pisałam nieco wyżej. Warto wstąpić i od razu umilić sobie spacerek! Kolejnym punktem zwiedzania może być delikatny aperitif, na przykład w formie schłodzonego lodem Aperolu z Prosecco, wodą gazowaną i plasterkiem pomarańczy. Czy moja propozycja zwiedzania nie jest zbyt zakrapiana alkoholem? W życiu!
OK! Na lekkim rauszu wędrujemy dalej. Idąc prosto przed siebie, znajdziemy się niebawem na placu Umberto I. Po lewej stronie ujrzymy Uniwersytet im. Aldo Moro oraz kolejną śliczną fontannę. Prawdopodobnie zobaczymy również kilku karabinierów, którzy kontrolują tamtejszy park, z uwagi na przesiadujących tam, raczej notorycznie, czarnoskórych mężczyzn. Jednak, dzięki obecności służb, nikt nie zaczepia, więc można spokojnie kontynuować spacer ku morzu. Pełny chill out.
Uwaga, wychodząc z parku, trafiamy wprost na ulicę zlaną bogactwem, a więc na sklepy: Louis Vuitton, Michaels Kors, Gucci i inne. Można patrzeć, można kupować, warto tylko pamiętać o wymiarach i wadze bagażu, z którym chcemy wejść na pokład. W ramach budżetu podróży typu low-cost zakupy nie obowiązują, więc my nie miałyśmy się o co martwić 🙂

Jeśli skręcimy w prawo, w ulicę Nicolo Putigniani, dojdziemy do Teatro Petruzelli. Aby liznąć jeszcze więcej kultury, należy kierować się w górę ulicą Corso Cavour – tym sposobem podejdziemy prosto pod Teatro Margherita. Jest to budynek, który znajduje się tuż nad morzem i to właśnie on, wraz z uroczymi łódeczkami, często pojawia się na fotografiach po wpisaniu w Google frazy ‘Bari’.

Nie pytajcie mnie jednak o repertuar. Niestety nawet w Polsce przeważnie za późno orientuję się, że chętnie zobaczyłabym jakąś sztukę i najczęściej kiedy zasiadam do rezerwowania biletów na dwa miesiące przed planowanym spektaklem, spotykam się z brakiem miejsc na widowni.

Aczkolwiek! Chętnie podrzucę niezły pomysł na pyszniutki posiłek <3 Otóż! Dwie minuty drogi od teatru zlokalizowana jest restauracja o nazwie Mastro Ciccio. Koniecznie trzeba odwiedzić to miejsce! My trafiłyśmy tam drugiego wieczora naszej wycieczki i od razu żałowałyśmy, że nie wstąpiłyśmy już dzień wcześniej. Aby ułatwić klientom złożenie zamówienia (lokal w godzinach obiadowych jest pełny po brzegi) właściciele proponują system numerkowy. Czyli – wchodzimy, pobieramy numerek i czekamy na swoją kolej. Do wyboru mamy mnóstwo gotowych bułek na białym, ciemnym i… czarnym pieczywie. Nie wiem czego tam dodają, ale smak jest naprawdę rewelacyjny! Podają tam jeszcze pizzę, sałatki i inne przysmaki, ale na nas największe wrażenie zrobiły kanapki. Bułeczki robione są na oczach klienta, wiec na żywo można zaobserwować jak mozzarella podlewana jest sosikiem z ośmiornicy. Ja akurat nie przepadam za owocami morza, ale do wyboru były jeszcze kanapeczki z rybami czy szynkami. Podejrzewam, że znalazłyby się również wegetariańskie wersje. Mój faworyt – kanapka na ciemnym pieczywie z mozzarellą, łososiem i ziołami zerwanymi prosto z doniczki.

Trudno było oderwać wzrok od procesu przygotowania, a co dopiero nie skusić się na tego rodzaju przysmak. Za kilka euro można zamówić zestaw z piwkiem i pączusiami. I uwaga! Nie wliczają tutaj coperto, o którym coś niecoś już napisałam (wpis o Polignano a Mare) . Po skonsumowaniu człowiek czuje się jak bajadera (ziemniaczek lub kartofelek?), ale naprawdę warto! Taaak… po takiej uczcie toczymy się dalej, my akurat – prosto do pokoju 🙂
Jedzenia i zwiedzania ciąg dalszy
Po takim opisie nie trudno się domyślić, że jeszcze tam wróciłyśmy. Ale oczywiście nie było to jedyne miejsce, które odwiedziłyśmy w celu skonsumowania włoskich pyszności. Trafiłyśmy (dosłownie), do restauracji na Starówce, której nazwy nie znam, z uwagi na to, że akurat wtedy zaskoczyła nas ulewa i nie zwróciłyśmy uwagi do jakiego lokalu wchodzimy (czy raczej wbiegamy). Ku naszemu zaskoczeniu podeszła do nas kobieta koło czterdziestki, z bardzo krótko obciętymi włosami i w dodatku… cała w dresie. Żadnego fartuszka, kaszkieciku, spódniczki odsłaniającej zgrabne nogi. Normalnie dres jak u nas w latach 90. Z wiadomej firmy oczywiście. Nie od razu zorientowałam się, że to kelnerka! Tutaj taka drobna uwaga. W tym regionie zauważyłyśmy sporo metroseksualnych mężczyzn i równie wiele pań-chłopczyc. Generalnie można by zasugerować, że świat się pomylił, ale niech się ludzie noszą jak lubią! Cóż… sama nie mam żadnego stylu, więc pewnie napisałam to z zazdrości 😀 Bądź co bądź, makaronik był pyszny – wybrałam penne z łososiem w sosie śmietanowym. Ceny całkiem przystępne, porcje godne, coperto 2 euro. I co pan zrobisz, nic pan nie zrobisz.
Focaccia i panzerotti, czyli cudowny świat glutenu
Nie od dziś wiadomo, że kuchnia włoska to w dużej mierze dania mączne i pewnie dlatego wszyscy ją tak kochamy! Śmiem zaryzykować, że również ci, którzy rzekomo wykluczają ze swojej diety gluten, znajdujący się głównie w mące pszennej, ale nie bądźmy już tacy uszczypliwi. Sama chętnie zrezygnowałabym dla niej z jakiejś diety, jednak AKTUALNIE żadnej nie prowadzę. Focaccia niestety nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia, ale podejrzewam, że zjadłam ją w niewłaściwym miejscu. Ten rodzaj pieczywa zazwyczaj podawany jest na ciepło z dodatkiem oliwy, ziół, pomidorków czy oliwek. Brzmi pysznie, ale niekoniecznie kiedy dostanie się ją zimną i napęczniałą od tłuszczu. Akurat taką skosztowałam i do takiej się zniechęciłam, więc kolejna wizyta we Włoszech na pewno wiązać się będzie ze skosztowaniem tej dobroci w sprawdzonym i polecanym miejscu.
Panzerotti to już zupełnie inna bajka. Zwiedzając stare miasto, a dokładniej okolice Bazyliki św. Mikołaja, natknęłyśmy się na uroczą kawiarenkę, gdzie sprzedawane były m.in. te przysmaki. Co kryje się pod ową nazwą? Otóż pieróg z ciasta do pizzy, wypełniony sosem pomidorowym, mozzarellą i innymi dodatkami. My byłyśmy zachwycone, choć osobiście nie polecamy zjadać zbyt szybko ze względu na gorące wnętrze, które albo poplami nam ubrania, albo oparzy język. Na szczęście winko otarło łzy natychmiastowo i można było dalej zwiedzać.

Miejscem godnym polecenia w kwestii panzerotti jest Cibo, restauracyjka z daniami na wynos na Piazza Marcantile. Nam akurat udało się pocałować klamkę, bo przyszłyśmy tam za wcześniej. Cibo otwierane jest o 19:30! Prawdopodobnie, dlatego że znajduje się na jednym z najbardziej rozrywkowych placów Bari, gdzie życie zaczyna się nieco później.
Na dokładkę
Lody pistacjowe! Żartowałam. Faktycznie były, ale nie w tamtym momencie. Zatrzymajmy się jeszcze przy świątyni, o której wspomniałam przed chwilą. Bazylika św. Mikołaja Cudotwórcy jest symbolem miasta. W każdej prowadzącej do niej uliczce można kupić breloczki z podobizną świętego (tak, tego świętego od prezentów na 6 grudnia!!). Co ważne dla przyjeżdżających z Polski – w katedrze pochowana została Bona Sforza, a więc jedna z naszych królowych. Zawsze to jakaś informacja, której na pewno nie wynieśliście z lekcji historii, a która może się jeszcze kiedyś przydać. Na przykład kiedy będziecie brali udział w teleturnieju Jeden z dziesięciu. Chyba ostatnim polskim teleturnieju opartym na wiedzy. Ale ja nie o tym!
Wąskie uliczki kuszą…
…zapachem jedzenia, prania i kolorem straganów ze świeżymi owocami i warzywami. Podobno spotkać tu można panie robiące orecchiette, czyli makaron w kształcie muszelek.

Nam udało się zastać tylko efekt ich pracy, panie widocznie miały już sjestę. W bliskiej odległości od Bazyliki znajduje się Katedra San Sabino, kolejne miejsce, które nie chce zmieścić się w kadrze. Jeżeli uda nam się odwiedzić Bari w czerwcu, a dokładnie 21 dnia tego miesiąca, to należy udać się tam na spektakl Pettali di Luce. O 17:10 światło przenika przez rozetę, tworząc jej odzwierciedlenie na podłogowej mozaice.

Kolejną atrakcją Bari, którą z pewnością warto odwiedzić, jest Zamek Svevo. Znajduję się on nieco dalej od Bazyliki i najlepiej wpisać jego lokalizację w Google maps, aby zbytnio nie błądzić. Renesansowa budowla otoczona jest fosami, a kiedy my zwiedzałyśmy Bari otoczona była również papryczkami chili (don’t know why).

Legenda głosi, że to właśnie w tym zamku cesarz Fryderyk II spotkał św. Franciszka z Asyżu i że to właśnie w tym zamku cesarz wysłał do niego kurtyzanę, obserwując jednocześnie przebieg wydarzeń. Franciszek podziękował kobiecie za ewentualne usługi, co było czynem godnym podziwu dla cesarza. Choć ta historia nie jest potwierdzona, to uważa się ją za wiarygodną.
Podsumowanie
Bari dzieli się na dwie części – stare i nowe miasto. Pierwsze z nich to w zasadzie wszystko to, co opisałam w tym poście. Nowe miasto to przede wszystkim butiki, sklepy odzieżowe i domy mody. Samo miasteczko jest na tyle urokliwe, że aż zapomniałam napisać o możliwości plażowania. Otóż nas ta opcja nie interesowała, ponieważ przyleciałyśmy tam w pierwszym tygodniu kwietnia. Nie widziałyśmy jednak ciekawych miejsc, gdzie można by rozłożyć ręczniczek i nieco posmażyć się na słońcu. Na pewno znajduje się tam jedna plaża o bardzo ciekawej nazwie – Pane e Pomodoro. Możemy dostać się do niej spacerkiem ze starego miasta, najpierw podążając wzdłuż murów obronnych, a następnie już tylko wzdłuż promenady. Miniemy mnóstwo żeliwnych latarenek, które również są elementem charakterystycznym miasta.

Powrót z Bari do Polski
Na lotnisko udałyśmy się autobusem, który startował z placu Aldo Moro. Bilet kosztował euro bądź półtora, można było nabyć go w kiosku, który znajdował się naprzeciwko wejścia do stacji metro. Pokonanie tego odcinka zajęło nam ok. 40 minut. Autobus niemal wjeżdża do hali odlotów, więc, jeśli nie mamy bagażu rejestrowanego, to po prostu czekamy na kontrolę osobistą i otwarcie bramek. My niestety czekałyśmy dość długo, ponieważ nasz lot był opóźniony o ok. 2 godziny. To jednak nie zaważyło na ogólnej ocenie wyjazdu, który zasługuje na mocne 11/10.
Kosteczka